Praca jako collaboratrice domestica we Włoszech

Jakiś czas temu na kilku jak nie kilkunastu grupach fejsbukowych zadałem znów pytanie o pracę pomocy domowych. Niektóre osoby odpowiadały jednym czy dwoma zdaniami, u innych zaś uruchomiłem masę wspomnień. Zacznijmy od wspomnień dotyczących elementu dla mnie najważniejszego czyli stroju dp pracy.

Renata pracująca w Mediolanie opisała wymogi w sposób następujący (zaczęła pracę w lato):

Uniform nosiłam codziennie. Kolor granatowy lub szary, do tego biały fartuszek i rękawiczki, biała opaska na włosy. Sukienka długości do łydki, kołnierzyk biały, długi rękaw i zapięta pod szyję. Nawet jak było gorąco musiałam być kompletnie ubrana. Jakiekolwiek odstępstwo wiązało się z krzykiem. W tym samym czasie dzieci chlustały się w przydomowym basenie.

Z kolei Zosia (nie mieszkała z rodziną)

Był to granatowy fartuszek z białym kołnierzem i mankietami białymi na rękawach krótkich, nosiłam tylko w czasie pracy.

Waldemara podobnie, ale w innych kolorach.

Strój był w kratkę do kolan jeden był różowy drugi zielony. Nosiłam go zawsze. Zwłaszcza jak byli goście oni kategorycznie mnie prosili bym używała uniformu.

Edyta w Rzymie miała jeden dodatkowy element ubioru:

Był to granatowy uniform z białym kołnierzykiem, plus czepek na głowę, biały koronkowy. Jak byli goście uniform galowy w kolorze czerwonym.

Alina tak wspomina swoją pracę w Mediolanie:

To była moja druga praca, jako opiekunka do dzieci. Nosiłam fartuch na guziki, różowy za kolano, z kołnierzykiem i fartuszek dodatkowy w talii. Byłam zawsze w domu i nie mogłam zdejmować tego stroju.

Sandra pracowała na służbie dla rodziny o arystokratycznych korzeniach:

Sukienki były najpierw niebieskie, a potem zmienili na różowe. Fartuszki też były. Białe z dwoma kieszonkami. Mundurki były niewygodne i nie można było zmieniać nic w ubiorze. Poza sezonem pracowaliśmy 8 godzin od 8 do 16. W trakcie sezonu był to praktycznie cały dzień z przerwą koło południa do popołudnia. Podstawa to sprzątanie i pralnia. Wieczorem pomoc w kuchni. W całości było jedenaście pokoi (każdy z łazienką), dwie jadalnie, salon, dwie biblioteki, sauna i siłownia.

Małgorzata (Margherita) w wieku 25 lat przyjechała do Rzymu (a raczej na przedmieścia Rzymu) aby podjąć posadę governante.

W tym domu zajmowałam się wszystkim. Gotowaniem, sprzątaniem, jak podawałam do stołu to zabierałam. Oprócz mnie była też pani do prasowania, która także dbała o mój uniform i ogrodnik który nigdy do domu nie wchodził.

O uniformie dowiedziałam się na miejscu. Jak poszłam zapytać się o pracę to powiedzieli mi że będę musiała nosić uniform. Dostałam sukienkę a na nią zakładałam fartuszek. W pierwszym momencie była zdziwiona ale szybko doszłam do wniosku że to muszą być ludzie na wysokim poziomie i nie chcą widzieć w swoim domu jakiś moich byle jakich ubrań.

Po dwóch, trzech dniach byłam szczęśliwa że mam uniform.. jakbym miałam się do pracy ubierać codziennie, być w swoim ubraniu miałabym same problemy… żeby nie było za obcisłe, prowokujące a tak byłam zakryta i miałam całkowitą swobodę. To było tak naprawdę dla mnie wyzwoleni z ubierania się do pracy. Nie musiałam się martwić czy wyglądam dobrze czy wyglądam źle.

Rodzina u której pracowałam była bogata. Przychodziłam do nich na 9:00 i wychodziłam jak skończyłam pracę. Gdy im gotowałam podawałam wszystkich do stołu i siadałam ostatnia. Jak przyjeżdżała rodzina to pokazywali że jest w domu służąca ale to tak naprawdę ja tam rządziłam przez siedem lat. Jak goście potrzebowali na przykład ręczników to przychodzili bezpośrednio do mnie. A gdy ktoś przychodził odwiedzić wołali mnie (nie było dzwoneczka), prosili o podanie kawy, przynosiłam. Nie siedziałam wtedy z nimi, oczywiście.

Joanna wspomina swoją pracę jako koszmar. Jak wspomina, każda służąca w tym domu pracowała pół roku.

Dłużej nikt nie wytrzymał ich sposobu traktowania ludzi i ilości pracy. W domu oprócz właściciela i jego żony przebywał dorosły syn i dwoje dzieci w wieku około lat dziesięciu. Przychodziła też matka. Służące w tym domu traktowano gorzej niż psa. Tego nie dotykaj, tego nie jedz, to dla dzieci, to dla Pana, to dla babci. Chodziłam spać o jedenastej w nocy. W domu marmury, antyki, do sprzątania dwie łazienki, siąść można było tylko do zjedzenia. O dwóch godzinach odpoczynku po południu nie było mowy. Wszystkie rzeczy prałam ręcznie używając tary, do tej pory w niektórych domach jej się używa.

Uniform jeszcze w zimie można było przetrwać, w lecie było nim okropnie. Chodziłam na co dzień w samym fartuchu, ale jeżeli przyszli goście albo było Boże Narodzenie to zakładam jeszcze fartuszek. Z jednej strony to była ochrona moich rzeczy, ale z drugiej strony to było po to aby służąca nie poderwała syna albo męża.

Najdłuższą konwersację przeprowadziłem z Moniką.