Udało mi się przeprowadzić jakiś czas temu kilka mniej lub bardziej interesujących rozmów o pracy w charakterze pomocy domowej zarówno w Hiszpanii i Włoszech jak i w Stanach Zjednoczonych. Oto najciekawsze fragmenty:
Anna która pracowała we Włoszech wspomina:
Signora bardzo gardziła ludźmi, traktowała mnie jak jakiegoś głupka. Uważała na przykład że musi mi wytłumaczyć jak działa pralka i musiałam odbyć całe szkolenie na ten temat.
Dorota w swojej pracy nosiła strój służbowy:
Do sprzątania różowy w paski białe a do podawania do stołu granatowy z białym kołnierzykiem, do obu biały fartuszek, a jak był na obiedzie czy ważnej uroczystości ktoś ważny to miałam obowiązek założenia białych rękawiczek.
Iwona też ale bardzo jej się to nie podobało mimo jak sama zaznacza pewnych korzyści.
Ale takie dwa miałam, jeden niebieski zapinany z przodu i na to fartuszek, a drugi to taka sukienka w czerwona krateczkę i na to fartuszek oba beznadziejne ale plus był taki że nie niszczyłam swoich ciuchów. To znaczy o tyle beznadziejne dla mnie, bo ja nienawidzę sukienek. Ja nawet pytałam Señory czy nie ma takich uniformów ze spodniami bo ja bym wolała, ale ona mówiła ze przyjęło się że sukienka
Alina która sprzątała w wielu Hiszpańskich domach pamięta dwie niemiłe sytuacje:
Miałam dwie sytuacje tak żenujące że musiałam zostawić te domy. W jednym była kobieta która jak miała okres zostawiała chyba z całego tygodnia podpaski i tampony pod łóżkiem żebym to sprzątała i niestety jak jej zapytałam co to to mi odpowiedziała że ja tu jestem od tego żeby to sprzątać tak zostawiłam to i wyszłam a druga starsza babcia kazała mi myć wszystko dosłownie wszystko wybielaczem nawet okna. To jak jej powiedziałem że tak się okien nie myje bo zostają smugi to mnie zwolniła
Barbara opowiedziała mi następującą historię ze swoich początków w Hiszpanii:
Pracowałam u matki i córki, w dwóch domach w Madrycie. Mieszkania ogromne, pełne antyków. Matka była milsza od córki ale ogólnie zero przyjaźni. Za spóźnienie 5 minut był opieprz niesamowity. Do tego mundurek obowiązkowo. Takie osoby nie szanują pracy którą się wykonuje. Na drugi dzień syf taki sam. Matka mieszkała z synem dorosłym i mężem. Syn zawsze zostawiał po sobie niespodzianki w toalecie. Na kolanach fugi trzeba było czyścic szczoteczką do zębów. Jadłam po kryjomu w pokoju gdzie zostawiałam swoje rzeczy. Nie proponowali nigdy abym mogla coś wziąć do jedzenia. Dywany trzeba było specjalna szczoteczką czyścic to tez była praca na kolanach (…) łazienka syna ogólnie dla mnie to był koszmar. Kupa zostawiona. Mocz wokoło kibla, resztki jedzenia po wypłukaniu buzi w umywalce, to było dla mnie najgorsze w tym domu.
W podobnym tonie wypowiedziała się Jola:
Zostawiali ubrania wszędzie, pies sikał w domu, niespodzianki w łazience, tragedia gdzie się nie spojrzało. A co do sprzątania na kolanach to tak zdarzyło się na samym początku w domu starszej pani I z tej pracy tez szybko zrezygnowałam
Dorota wspomina swój pobyt w Hiszpanii:
2004, Madryt. To była moja pierwsza praca. skończyłam szkołę i dzień po miałam załatwione wszystko. Hiszpański zero a angielski podstawy. Miałam powiedziane że będę opiekunką do 3 miesięcznego dziecka, na miejscu wytłumaczono mi że będę robić wszystko. Załamałam się, ryczałam co noc ale nie mogłam wrócić. Miałam kupę roboty. Jadłam sama, posiłki serwowałam na dzwoneczek, czułam się jak śmieć. Miałam uniform niebieskawy z fartuszkiem. W szoku byłam ale musiałam zacisnąć zęby. Nie mogłam używać swoich perfum I malować się.
Jolanta najbardziej na internie odczuła brak własnego życia:
Miałam 22 lata, to była interna, nie w samym Madrycie ale w Las Rosas. Posiłki jadłam w kuchni. Nie traktowali mnie jak rodziny,ale także niespecjalnie źle. Najgorsze na internie to brak wolności i czasu dla siebie, nawet w wolnych chwilach czekało się bo mogli zawołać
Fascynującą dla mnie była opowieść Barbary która pracowała w Nowym Jorku w lata 90tych:
Moja historia pracy w rezydencji zaczęła się w 1996 roku, po prostu od tego ze będąc w USA osiemnaście miesięcy i kilku kursach języka angielskiego poszłam do agencji pracy i tam propozycja była właśnie dla housekeeper, poprosiłam o interview, dostałam tydzień próbny pracy po którym mnie zostawili i tak się zaczęła moja fajna praca.
Codziennie dojeżdżałam do pracy na Manhattan, dziesięć godzin pracy dziennie ale byłam młoda 26 lat i odważna. Lubiłam to że wymagali uniformu, był to szary mundurek z białym kołnierzem i biały fartuszek, białe buty wygodne, oczywiście zakupione przez właścicielkę domu, przy świątecznych obiadach czarne uniformy i reszka biała.
Nie wolno było używać perfum i dużej biżuterii. Moja praca to było sprzątanie, pranie, zakupy spożywcze, to co uwielbiałam to gotowałam obiad dla dzieci na godz 5:30 i następnie po tym obiad dla Pani i Pana na godz 7 wieczorem. Dziecinne obiady były łatwe natomiast obiad o 7pm był często z katalogu kulinarnego tzn miał być podany jak na rysunku.