Opisywane tu wielokrotnie latynoamerykańskie filmy czy seriale, w których to występują upokarzane kobiety pracujące jako pomoce domowe, nie są wymysłem scenarzystów, nie stanowią ekranowej fikcji, ale parafrazę życia.
Sektor pracowników domowych (servicio doméstico) istnieje w większości, jeśli nie w każdym kraju hiszpańskojęzycznym. Znaleźć można historię służących zarówno z Meksyku, Panamy, Peru, Chile, Argentyny, Kolumbii, Wenezueli. Paragwaju, Boliwii, jak i oczywiście (chociaż w mniejszym stopniu) z Hiszpanii. Według raportu Międzynarodowej Organizacji Pracy, osoby pracujące w ten sposób, stanowią 7.5% społeczeństwa krajów Ameryki Łacińskiej, co daje ponad 18 milionów miejsc pracy (przy feminizacji zawodu na poziomie 92%). Występuje w dalszym ciągu zjawisko migracji: Boliwijczycy i Paragwajczycy szukają lepszego życia w Argentynie, mieszkańcy Nikaragui i Salwadoru emigrują na Costa Ricę, Peruwiańczycy zaś gotowi są do życia w Chile, w szczególności zaś w stolicy tej kraju.
Trudno mówić o standardzie służącej, przy tak ogromnej grupie osób. Jednak, wiele historii ma swój wspólnych czynnik. Jest nim bieda. W typowej historii, dziewczyna, niekiedy już w wieku 15 lat, aby pomóc rodzicom zatrudnia się jako służąca. Z jednej strony są nadzieje, wiążące się z wyrwaniem ze środowiska, w którym się dorastało, z drugiej zaś narażenie na wykorzystywanie fizyczne, psychiczne i molestowanie seksualne.
Z praktycznie nielimitowanego czasu pracy (większość służących jest „live-in„, czyli mieszka u rodziny, gdzie pracuje) wynika ciągła presja, nadużycia godności pracownika. Niejednokrotnie są one przedmiotem kontroli, a nawet monitorowane za pomocą kamer wideo. Nie bez powodu mówi się o tym sektorze zatrudnienia, jako o współczesnym niewolnictwie. Od poddanej ciągłym stresom służącej wymaga się bycia posłuszną, pokorną. Do życia w oczywistej sprzeczności – służąca (zależenie od kraju: empleada doméstica, trabajadora del hogar, sirvienta, muchacha) ma być niewidoczna dla rodziny, a zarazem dom lśniący i czysty.
W piękny, ale nieco smutny sposób przedstawia trud emigracji i rozpoczęcia nowego życia jako służąca, meksykański film dokumentalny w reżyserii Dory Guerry pt „La Muchacha”. Szok kulturowy – wczoraj wioska na skraju świata, dziś ogromne wieżowce, samochody. To Meksyk, rok 1990. Nocny przejazd przez Mexico City, ogromne billboardy, neonowa reklama Coca-Coli.
Pierwszy z kontakt z Panią, dla której humoru istotne jest, aby służącą była niczym chmura na niebie – aby nie śpiewała, najlepiej nie mówiła, kiedy nie jest to potrzebne. Będzie ona „jak rodzina”, ale zauważana tylko, gdy nie skończy swojej pracy. Której też lepiej nie kończyć za szybko, gdyż zawsze znajdzie się jakieś dodatkowe zajęcie.
Wkrótce poznaje koleżanki, z którymi spędza wolne niedziele. Rozkoszuje się urokami miasta, mimo iż, oparte jest ono na kulcie pieniądza. Ale lepsza taka iluzja życia, niż powrót do domu, do jego nakazów i zakazów. Jednego wieczoru, mieszkająca w sąsiedztwie dziewczyna zwraca uwagę na trzymany przez nią strój.
Więc dali ci już uniform? Więc teraz wyglądasz przyzwoicie.
Oczywisty emblemat służącej pojawia się u jednej z koleżanek, która chce wyjść za mąż, za chłopaka który jej się podoba. Jak widać poniżej nie wstydzi się już ona stroju przypisanego do jej profesji, ale nie daje po sobie poznać, że tak jest. Uniform wynika z potrzeby zachowania logiki domu – ma stanowić symbol rozdzielający dwa światy, rodzinę od „nie-rodziny”. Stosowanie tego typu ubiorów, a także ograniczenie autonomii służącej, polegającej na zakazie (czy też ograniczeniu) stosowania makijażu, ozdób, sprzyja określeniu stosunków obu stron. Oczywistą nieprawdą jest tłumaczenie części Pań domu, że stosują uniformy tylko ze względów sanitarnych i z troski o pracownika, aby nie pobrudził swoich ubrań. Uniform stanowi symbol podporządkowania, ale także i psychicznego poniżenia służącej.
Jak opisuje to Maria Carmen, z którą przeprowadzono wywiad w 2005 roku (wywiad ten pojawia się w kilku opracowaniach na temat emigracji pomocy domowych), uniform staje się często powodem zawstydzenia, przez osobę, która musi go nosić:
(…) Najgorsza rzecz którą pamiętam? W domu pani dała mi mundurek – fartuch i czepek. Spojrzałam w lustro i rozbolał mnie brzuch.
W podobny sposób, co „La Muchacha”, pracę służącej pokazuje film dokumentalny „Tita” autorstwa Diego Gutiérreza. Główna bohaterka to dwudziestoletnia dziewczyna, która niedawno emigrowała z wioski rybackiej Oaxaca do Meksyku, aby podjąć pracę jako pomoc domowa.
Tita opowiada o swoim dniu pracy: wstaje o siódmej, schodzi gotowa pół godziny później, robi śniadanie dziecku Pani, odkurza, czyści meble, idzie na piętro i zajmuje się pokojem dziecięcym, robi obiad, sprząta ponownie kuchnię, i tak dalej, i tak dalej – wszystkie zajęcia są dostosowane niemal co do godziny do domowników.
Od Tity wymaga się uniformu, który jednak traktuje jako coś normalnego. Niestety nie mogła pokazać się w nim, ani tego jak pracuje. Jak widać jest to niebieska sukienka z białym kołnierzykiem, fartuszki pewnie zostały w domu.
Jak słusznie zauważyli peruwiańscy socjolodzy w obrazie o rasizmie („Choleando„), chęć umieszczenia służącej w domu, zmuszenie jej do mieszkania razem z rodziną, wynika także z potrzeby wspólnoty. Pomoc domowa, która jest częścią społeczności (jaką jest rodzina) lepiej dostosuje się do ich oczekiwań. Nie znaczy to oczywiście, że należy ją traktować jako domownika, ale jako powiedzmy, lekarza pierwszego kontaktu, który to najlepiej wie co dolega danej osobie, a nie anonimowemu pacjentowi.
Poniżej widzimy służącą załatwiającą sprawunki na mieście. Jej spytać się o poczucie komfortu nie możemy, ale można przytoczyć tu reakcje innej dziewczyny, jak bardzo negatywnie postrzega pokazywanie się publiczne w swoim stroju:
(…) musiałam prosić latami, subtelnie, o rezygnację z tego, co uważałam za naruszenie dobrego smaku i nadmiernie napiętnowanie. O przyznanie mi wolności ubrania. Do przygotowania jedzenia i służenia, muszę zakładać fartuszek. Aby iść na zakupy, Pani nadal wymaga włożenia uniformu. Nienawidzę tego bardziej niż czegokolwiek.
Z kolei dla Katii, która swoje przeżycia opisywała w artykule “Habitando La Frontera: Empleadas Domésticas Procedentes De Rusia Y Ucrania”, wstręt do mundurka, był na tyle duży, że zdecydował o zwolnieniu się z pracy:
Kupiono mi ładny niebieski mundurek z fartuchem w białe kropki i białe buty. I pewnie bym została z nimi, z pewnością oni wybrali kogoś innego, bo willa była bardzo duża, miała wszystko, nawet basen, ale kiedy kupili uniform, nie wiem co mi się stało. I nie założyłam mundurka – jeden dzień, drugi, trzeci i zapytała mnie: „Dlaczego nie masz go na sobie?” Powiedziałam jej, że czuję się bardziej komfortowo w spodniach niż w innym rodzaju odzieży. I pewnego dnia, gdy znów zobaczyła mnie bez mundurka, przyszła do kuchni i powiedziała mi wściekła: „Od dziś musisz włożyć uniform!”. Powiedziała, że tu i teraz mam zdecydować: tak czy nie. A ja odpowiedziałam: „Nie zrobię tego. Będę bez pracy, będę głodna, ale nie będę tu pracować”. Jakie to miało znaczenie czy w uniformie czy w czystym ubraniu?
Inne kobiety muszą do tego zwyczajnie dorosnąć. Jak mówi Maribel (w „Las Trabajadoras Domésticas: Aproximaciones Cuantitativas Y Cualitativas A Su Realidad Social Y Juridica En Venezuela”):
Prawda jest taka, że czasami czułam się gorsza, kiedy wszyscy na około widzieli, że jestem służącą.
Z kolei Irina doda:
Lepiej nie wkładać uniformu, więc wydawać na odzież? Kiedys tak myślałam. Na początku czułam się dziwnie, potem spojrzałam na to z innej strony.
Zresztą, chyba same noszenie uniformu nie jest jeszcze najgorszym poniżeniem. A takim są absurdalne czynności, do których służąca jest zmuszana. W jednym przypadku, dziewczyna imieniem Valentina opowiadała, że jeśli prania ręcznego nie wykonała, mając na sobie gumowych rękawiczek i fartuszka, musiała zrobić je jeszcze raz. Zakaz używania mopa i szorowanie podłogi na rękach i kolanach? Standard. Jeszcze wracając do tematu samych strojów. W książce „Mujeres migrantes: Trayectoria laboral, pérdida de capital humano y perspectivas de desarrollo para el Ecuador”, Mireya (jedna z odpytywanych) wspomina:
Najtrudniej było, kiedy powiedziano mi, że będę nosić mundurek i kiedy go dostałam, spojrzałam na siebie w lustrze i pomyślałam „Boże, zabierz mnie stąd”. To było okropne. Kazano mi nosić fartuszek, kapcie, spiąć włosy, nie pozwolono używać makijażu. Wydawało mi się to absurdalne, upokarzające.
Samo noszenie uniformu to jeszcze nic. Zawsze można dać służącej jakieś absurdalne zadanie. Aby nie być gołosłownym i posłużyć się prawdą, a nie fikcją, można kazać służącej, ubranej w kompletny uniform, sprzątać opadające liście z drzew.